piątek, 16 lutego 2018

Moje życie to entropia - czyli podsumowanie pierwszego semestru na weterynaryjnym mordorze + opis przedmiotów.

Witajcie. Elo. Ave. Cokolwiek.


Za napisanie porządnego, długiego postu o moim początku przygody z wetą biorę się... Jakoś od listopada. Miał być post na miesiąc, na dwa, na trzy... Minął semestr.
Nie wiem czy nie miałam czasu, chęci czy siły - może wszystkich trzech. Kto śledzi mojego instagrama ten wie, że wzlotów i upadków miałam więcej, niż przeciętny królik potomstwa. No ale...

Jest piątek, ostatni dzień ferii zimowych, godzina pierwsza w nocy, a mnie oczy kleją się niemiłosiernie, w dodatku wypiłam lampkę wina (mam słabą głowę, należę do rzadkiej grupy studentów pijących inaczej ) co potęguje efekt "Odynie-zaraz-zasnę".

Czego się nauczyłam na pierwszym semestrze? Śpij, cokolwiek by się nie działo, śpij. I to jest moja rada do przyszłych studentów. NIE zawala się nocy dla kolokwium,wejściówki, dzikich wenszy żecznych czy innych dupereli. Przekonałam się na sobie dość boleśnie, gdy wyspana niewiele umiejąc dostawałam 3 a nawet 4, w wyuczona po zaspanej nocy myliłam członka z palcem i zarabiałam piękne dwóje.


Drogi maturzysto, który właśnie zastanawiasz się czy to są studia dla Ciebie - życie na tym kierunku  jest chaosem w jego najczystszej postaci, czy jak to zwą mądrzy - entropią. Każdy dzień jest czymś w rodzaju nowej przygody, która czasem kończy się łzami a czasem głośnym śmiechem. Nie, na pierwszym semestrze nie zobaczysz żywego zwierzaka (znaczy na ulicy pełno Burków, ale wiesz o co mi chodzi), nie poczujesz się jak lekarz a po nim nie poszpanujesz przed rodziną i znajomymi nazwami setek chorób. Nie wykryjesz też u psa babci sąsiadki wujka nieznanej światu choroby. Nie łudź się. 
Za to naćpasz się formaliną, odkryjesz, że nie ma spiny i wszystko jest do zrobienia, poznasz ludzi pieprzniętych równie mocno co ty, będziesz próbować tłumaczyć nazwy przystanków na łacinę i na bank 'wejście w Tima' nie będzie ci się kojarzyło wyłącznie z kiepskim opowiadaniem z tęczowego wattpada. 


Jakie są moje odczucia po pierwszym semestrze? Padam na pysk i ferie absolutnie tego nie zmieniły. W głowie mam przeoraną pługiem czy innym kombajnem papkę. Są chwile, że zapominam, jak się wabię i że H2O to woda. Ale wiem, że kocham to miejsce i ten kierunek, ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Podobno prawdziwa miłość jest wtedy, gdy widzisz wady i w pełni je akceptujesz. No i coś w tym jest.
Nie bądź idiotą i nie myśl, że gdy pójdziesz na studia wpadniesz w tęczowe rzygi jednorożca i będzie ci się WSZYSTKO podobać. Będziesz narzekać. Będziesz wyzywać. Na pewno nie raz rzucisz podręcznikiem i zapragniesz przywiązać Liebicha do nogi i skoczyć do Odry, a zaraz potem usłyszysz od starszych kolegów, że pierwszy rok jest naprawdę izi, co tylko spowoduje większą falę załamania... A potem usiądziesz sam w słuchawkach na uszach, przy zgaszonym świetle i dojdziesz do wniosku, że nie chcesz być nigdzie indziej, nieważne ja wielką cenę zapłacisz, ja wiele własnej krwi, potu i łez na to wszystko wylejesz. Bo warto. Warto jak cholera, psia dupa. 



To co? Opisać przedmioty? Co  prawda możecie znaleźć taki opis na "Weterynarz w spódnicy" ale myślę, że ja zrobię to z odrobinę innego punktu widzenia - w końcu charakter podobno mam specyficzny, poprawna politycznie bywam tylko gdy coś chcę i nie będę owijać w cukier. Podobno.
Nie powiem wam jakich książek używać, co kupić i inne tego typu pierdoły - macie to już na wspomnianym blogu, a powtarzanie sprawdzonych informacji jest bezsensu. Krótko, czego możecie się spodziewać.

Agronomia - przedmiot złożony z samych wykładów, na koniec proste zaliczenie testowe. Byłam na większości,  choć były momenty w których po prostu się wyłączałam, zwłaszcza wtedy gdy na scenę wjeżdżały maszyny rolnicze. Pamiętam, że lulek czarny i skrzyp polny mogą zabić zwierzaczka, bezbłędnie odróżnię obornik od gnojownicy... Ale rolnikiem nie będę. Myślę, że jakbym miała popylać po tym polu to prędzej czy później by mnie jakiś burak czy inny ziemniak trafił. Bobik. Bobik jest spoko, polecam.

Anatomia zwierząt - temat rzeka. W pierwszym semestrze ćwiczenia dwa razy w tygodniu plus wykłady. Wykłady z profesorem to moje ulubione wykłady i żałuję każdej opuszczonej minuty. Siedzisz i czekasz z niecierpliwością na każdy wspomniany aspekt kliniczny, każdą ciekawostkę, która o krok przybliża cię do tej PRAWDZIWEJ medycyny. 
Ćwiczenia... Najpierw kości, potem czaszka i następnie mięśnie. Kości ciężko zaliczyć, prawa i lewa stają się największym koszmarem, łacina zaczyna śnić się po nocach. Czaszka jakoś mi tak minęła bez większych emocji. 
Pojawienie się preparatu przecierpiałam. Bogowie, przecież to martwy pies! Ale się przyzwyczaiłam, dałam radę dotknąć, jakoś to poszło. 
Na pewno jest to przedmiot trudny, czasochłonny a zmysły od formalny siadają. Ale jednocześnie ma "to coś" że się podoba. Byle się uczyć, to będzie dobrze. A jak  nie wyjdzie - zdarza się! Zdałam kości w czwartym terminie,wierzcie mi,wiem o nich wszystko. Potem poszło już z górki.

Biofizyka - i to jest ten moment, gdy nie wiem co powiedzieć. Jeśli nauczysz się na kartkówki (zapowiedziane, dwie ) to ćwiczenia masz właściwie z głowy. Swoją drogą, podobały mi się i przeszłam przez nie wyjątkowo bezproblemowo. Polegały na robieniu doświadczeń, mnie najbardziej przypadła do gustu znienawidzona przez masy wirówka. Ogólnie bardzo przyjemne. 
Na wykładach często czułam się jak w innym świecie, przeważnie nie ogarniając. A potem egzamin w sesji, no i jak to bywa w życiu, poprawka. Zamknę oczy i widzę te notatki,  demonstracje, wzory. Przedmiot do przejścia, ale jeśli nie jesteś fizykiem, zaboli - jak nie ćwiczenia, to egzamin,

Biologia komórki - tu będzie krótko, mnie się podobało. Ćwiczenia otwierają oczy na bzdury jakie ten świat zwykle kładzie do łbów. Egzamin na koniec prosty, nie mogę narzekać. Raz nawet lizaliśmy szkiełka i oglądaliśmy je pod mikroskopem. Fajna sprawa.

Biostatystyka i metody dokumentacji - ot, taka tam matma. Żeby zaliczyć trzeba mieć zaliczone wszystkie kartkówki. Jedne tematy są łatwiejsze, inne trudniejsze, ale masz kartkę wzorów i w większości przypadków podstawiasz do wzoru. Nie uczyłam się na żadną z nich, zaglądałam do tematu w dniu kartkówki, skończyłam przedmiot na 4, a wybitnym matematykiem nie jestem. Da radę? Da. O ile się  wcześniej wyśpisz to zajęcia bardzo w porządku. No i dobrze prowadzone, wiecie jak jest z matematyką - dobry nauczyciel to już 3. 

Chemia - tak, chemia to chemia jaką znacie z liceum.  Różnica jest taka, że na ćwiczeniach robi się ładne kolorowe doświadczenia na punkty. Egzamin też dość przystępny. Przyznam szczerze, że nie byłam na wszystkich wykładach, za to nie radzę być chorym na ćwiczeniach, bo punkt niemal nie do nadrobienia. A system punktowy to moje przekleństwo. 

Ekonomia weterynaryjna - tu nie mogę niemal nic powiedzieć, jeśli  nie chcę spoilerować przyszłym pierwszakom. Polecam, naprawdę warto być na wszystkich zajęciach. I przy okazji nie gapić się w telefon tyle co ja. (Ups). Niby kończy się jedynie napisaniem pracy zaliczeniowej (ot, takie wypracowanie ) a i tak wbrew pozorom dużo w głowie zostaje. No i  raz mieliśmy zajęcia na sali, gdzie stała sztuczna krowa. To takie info przy okazji.

Histologia i embriologia - po raz kolejny powiem, że system punktowy mnie wykończy. A przedmiot...Chyba mój ulubiony pod względem treści. Mogłabym godzinami gapić się w ten mikroskop, gdybym oczywiście nie cierpiała potem na ból głowy, ale to podobno normalne.  Ogólnie przedmiot dość statyczny - wchodzisz, piszesz wejściówkę, oglądasz preparaty. I tak za każdym razem.  No, ale jak wspomniałam, lubię oglądać te szkiełka. Są ładne, serio. 
Wykłady, jak to wykłady. Warto notować lub mieć kogoś z  ładnym pismem kto da wam potem notatki.

Łacina - miałam przepisaną ocenę z liceum, więc się nie wypowiem. Nie znam osoby, która by narzekała na łacinę.

Ochrona środowiska - taka tam kalka z liceum, przedmiot szybko się kończy i ulatuje  z głowy. Dziura ozonowa, smog, brudna woda w kranach. Ot. Prezentacja i kolokwium testowe na koniec. Miało być trudne a... nie było. Wykłady...Ja byłam na wszystkich (trzech albo czterech, nie pamiętam), ale prowadzący na pierwszych zrobił zdjęcie, zszokowany liczbą obecnych. Gdzieś tam w trakcie coś mi mignęło o truciu jakiegoś byłego prezydenta diotoksynami, czy coś w ten deseń.

Ochrona własności intelektualnej, BHP oraz ergonomia -  jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się, jakie powinny być krzesła, światło, barierki... Trafiłeś idealnie. 110 odpowiedzią na każde pytanie, przez większą część wykładów zastanawiałam się, czy chociaż jedna osoba z obecnych na sali podejmie się w przyszłości pracy na taśmie produkcyjnej lub na wysokościach.  Po czym doszłam do wniosku, że w Anglii na budowie lepiej płacą niż u nas w gabinetach weterynaryjnych, więc w sumie to dość możliwe. 



No to chyba tyle. Pisałam to godzinę, powinnam iść spać.
Pis, lof, czekolada. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz